I ZJAZD FIRKOWSKICH

21-22 sierpnia 2004 roku

Wstęp Opis Zjazdu Fotoreportaż Więcej zdjęć
Przygotowania Przemówienia Rada Familijna Rozliczenie
Moje wrażenia Kronika Prasa Tybet
Lista uczestników Wizyta Tima i Erica Podziękowania II Zjazd


Moje wspomnienia o Radwanie
(list napisany przez Marię Czechowską z domu Firkowską z Wrocławia, 
odczytany na Zjeździe przez Ewę Witek - patrz zdjęcia)

     Moje wspomnienia o domu Kochanej Babci Klementyny ze Składzińskich Firkowskiej zaczynają się z początkiem wybuchu pierwszej wojny światowej. Miałem wówczas cztery lata i wraz z Rodzicami, bratem Alojzym i siostrą Ireną mieszkaliśmy w Opocznie. Tam ojciec, wraz ze swoim szwagrem prowadzili wspólnie warsztat mechaniczny na terenie którego doszło do konfliktu między oficerem niemieckim, a moim ojcem, który nie mógł spełnić jego polecenia. Można się było spodziewać dalszego ciągu dlatego Rodzice postanowili nagle, pod osłoną nocy uciec do rodzinnego domu ojca oddalonego o 12 km - do Radwana. O tempora ! O mores !

Dom radwański to coś pośredniego między dworem szlacheckim a dużą siedzibą chłopską. Ale ton nadają zwykle ludzie. Babcia Klementyna była osobą wykształconą, ale niezamożną. Chciała założyć rodzinę, wyszła więc za mąż za rolnika z Nadola. Za wspólne pieniądze kupili nieduży majątek w Radwanie. Wspólnie dochowali się dziewięcioro dzieci. Pięciu synów, wszyscy wysocy o szerokich barach i silnych charakterach. Roman, Franciszek, Władysław, Feliks znaleźli samodzielnie swoje miejsce w świecie. Najmłodszy Lucjan, człowiek o ewangelicznej dobroci, ale chorym sercu pozostał w domu i pomagał prowadzić gospodarstwo. Córki: Stefania, Michalina, Zofia i Maria - uosobienie dobroci, delikatu i takt, dwie z nich po zamążpójściu wyprowadziły się. 

Ciocia Zosia i Marychna długo pozostały w domu, również stryj Lucjan pracował przy gospodarstwie. Do pomocy mieli starego Andrzeja i jego córkę, Zuzię, byli oni na tzw. "dożywociu".

Po przyjeździe z Opoczna był spokój. Wkrótce ojcu zaproponowano stanowisko wójta i sekretarza w pobliskim Żarnowie. Na tej placówce okazał się żarliwym obrońcą interesów ludzi zamieszkujących na tych terenach, a znając język niemiecki i rosyjski występował w obronie pokrzywdzonych i często dawało to rezultaty. Prędko zdobył szacunek, uznanie i popularność.

Chociaż mieszkaliśmy w Żarnowie kontakt z Radwanem był bardzo serdeczny. Ojciec często zabierał mnie ze sobą. Czasem trafialiśmy na jakiś uroczysty dzień, imieniny Babci, albo przyjazd Synów z dalekiego świata. wtedy wszystko było inaczej. Babcia ubrana w czarną suknie długą do ziemi, z koronkowym białym żabocikiem i czarną koronkową narzutką na srebrzystych włosach - wyglądała bardzo dostojnie. Siadała u szczytu stołu w jadalnym pokoju obok synowie w surdutach i sztywnych kołnierzykach. Ciocie coraz to wnosiły pachnące potrawy i stawiały na lśniącym białym obrusie. Było uroczyście ! I toczyły się poważne rozmowy. Ach ! Co to były za rozmowy - słuchałam z zapartym tchem; padały słowa: "Polska", Paderewski, Haller, Dmowski - i znowu "Polska". I ciągle - Polska !

Powoli zbliżał koniec wojny i nadszedł pamiętny Dzień 11 listopada 1918 r. Na rynku w Żarnowie zebrały się tłumy. Ojciec przemawiał do zebranych ludzi. Wzruszenie było ogromne, wszystkie twarze zalane łzami. Pamiętam parę słów z wygłaszanego przemówienia: "żołnierzy wrogich armii rozbroić trzeba, ale pozwólcie im powrócić do własnych domów".

Z odległości czasu jakże krótsza wydaje się przerwa między pierwszą, a drugą wojną światową. tego strasznego września 1939 roku zmienił się świat... Nie zmieniły się tylko ludzkie uczucia... Kiedy w ostatnim dniu sierpnia 1939 r. zapukałam do bodzentyńskiego domu, uciekinierka z zagrożonej Gdyni z dwojgiem małych dzieci o godz.. 22 wieczorem... przyjęta została serdecznie i gorąco, jak zawsze... Nic dziwnego ! To był znany wówczas ze swojej dobroci - Aptekarz z Bodzentyna mgr Feliks Firkowski i dwie Jego siostry Zofia i Maria.

Wrocław, 22.08.2004 r.