Już po... zakończył
się pierwszy Zjazd Rodziny Firkowskich !! Na zawsze pozostanie w
mojej pamięci... Tyle miłych i wzruszających chwil, w ciągu
zaledwie dwóch dni, nie przeżyłem chyba jeszcze nigdy... To były
dwa niesamowite dni... Do Sielpi (na
miejsce Zjazdu) pojechałem już w piątek, aby rozpocząć
przygotowania do tej Rodzinnej imprezy. Kiedy dojeżdżałem do Ośrodka
ZHP czułem lekkie podniecenie... Łukasz – myślałem
– za parę godzin na Twoje zaproszenie ma przyjechać około
200 osób... Ludzi, którzy nigdy się nie widzieli, czasem nawet
nie słyszeli o swoim istnieniu... Czy przyjadą ? –
zastanawiałem się... - Jaka jest ta moja Rodzina ? Czy wszystko
się uda ? A pogoda ? Oby tylko nie padało... Kiedy dojechałem
na miejsce... ujrzałem kilka znajomych twarzy... Oni specjalnie
przyjechali tak wcześnie, żeby mi pomóc. Będzie dobrze ! Musi
być dobrze ! – powtarzam w myślach. W piątek
przyjechało około 50 osób. - Oj, to bardzo dużo ! A w sobotę
wszystkich ma być cztery razy tyle !! To co wydarzyło
się w sobotę trudno opisać słowami... to chwile pełne emocji,
wzruszeń, które towarzyszyły wszystkim podczas pierwszych
spotkań... Nareszcie mogłem poznać osoby, z którymi
korespondowałem przez Internet, z którymi rozmawiałem przez
telefon, lub do których wysyłałem listy... - To oni...
przejechali (wielokrotnie kilkaset kilometrów), żeby się spotkać
!! To niesamowite, wspaniałe !! Miło było patrzeć
na moją Rodzinę przechadzającą się wzdłuż ponad 30
metrowego drzewa genealogicznego... Poznawali samych siebie, swoje
korzenie, a także swoją „nową” Rodzinę !
Rozmowy, jeszcze raz rozmowy... szukanie pokrewieństwa...
wspomnienia... opowieści... Wszyscy tacy mili, serdeczni... Po chwili, ktoś
nieśmiało wyjął długopis i dopisał jakąś brakującą datę...
jakieś imię... a w jego ślad poszli inni... - Dopisują !!
Dopisują !! Nowe informacje, mnóstwo nowych informacji !! O godzinie 13:00
odbył się obiad... pierwszy wspólny posiłek... podczas którego
nadal trwały rozmowy, a uśmiechy nie znikały z niczyjej
twarzy... Stres i napięcie,
które mi od rana towarzyszyły, spowodowały, że nawet nie zauważyłem
kiedy wypiłem cały barszczyk czerwony, którego tak bardzo nie
lubię... Około 14:00
zaplanowałem najważniejszą część Zjazdu – oficjalne
spotkanie... Zdecydowałem, że odbędzie się ono pod gołym
niebem, w amfiteatrze przy jeziorze... - Nie może padać... tylko
nie dziś... - w myślach odganiam chmury... Kiedy stałem już
na scenie... z jednej strony ogarnęła mnie ogromna radość, że
są... że przyjechali... z
drugiej ciągle obawiałem się czy wszystko się uda... Czułem
podniecenie... Po dwóch latach poszukiwań odnalazła i spotkała
się Rodzina Firkowskich... Tego chyba nikt się nie spodziewał...
– Czy to sen ? Nie ! Oni tu są, siedzą przede mną... uśmiechają
się serdecznie... Zacząłem przemawiać... Po kolacji odbyło się ognisko z pieczeniem kiełbasek z muzyką graną przez DJ. Już z daleka słychać było biesiadne piosenki... Kiedy doszedłem do amfiteatru... nie wierzyłem własnym oczom... Moja Rodzina bawi się, tańczy, śpiewa... Wszyscy razem... seniorzy i dzieci, młodsi i starsi.... WSZYSCY !!! CAŁA RODZINA !!! Aż dwa lata żmudnych
poszukiwań... i tylko dwa zjazdowe dni...
Ale te dwa Zjazdowe dni wynagrodziły wszystko... Widok
rozradowanych ludzi, którzy bawią się razem, uśmiechają, tańczą
– chociaż jeszcze przed paroma godzinami w ogóle się nie
znali... – był wart tego całego wysiłku... Ale właściwie
od początku powinienem się tego spodziewać – przecież to
FIRKOWSCY !! A więc jednak się UDAŁO ! I nawet pogoda dopisała
J Za dwa lata, też się tu spotkamy... ale w jeszcze większym gronie. Kochana Rodzinko do zobaczenia... już za Wami tęsknię... |